Gratis to uczciwa cena, nawet w PRLu, czyli "Martial Law"

Tło historyczne, niezależna polska produkcja, tagi oraz spora, jak na niszową grę, liczba bardzo pozytywnych ocen przyciągnęły mnie do Martial Law jeszcze bardziej niż wydatek rzędu 0zł, który musiałam poczynić na poczet przetestowania tego tytułu. Niestety po raz kolejny przekonałam się, że za darmo, to faktycznie bywa uczciwa cena.


Martial Law to prosta, pikselowa visual novelka w settingu komunistycznej Polski. Reklamuje się między innymi możliwością poszerzenia wiedzy na temat kultury polskiego PRLu, co jak zaraz sobie wyjaśnimy jest co najmniej nadużyciem. Oferuje graczowi rodzinne dylematy, istotne wybory, mnogość zakończeń, a także bezcenny jak powszechnie wiadomo - uśmiech bąbelka. Czy obietnice spełnia? Na upartego można stwierdzić, że częściowo tak, rzecz w tym w jak mierny sposób.

Podczas rozgrywki wcielamy się w Stanisława - niskiego statusem obywatela PRLu, w dość ciężkiej sytuacji zarówno rodzinnej jak i finansowej. Wyruszamy w wyprawę po przedświąteczne "sprawunki", włóczymy się szarymi uliczkami pełnymi bloków z kamiennej płyty, wdajemy się w rozgawory z koczującym na ławeczce alkoholikiem, przelatujemy wzrokiem ciekawostki wyświetlające się co jakiś czas na ekranie i angażujemy się w stające nam na drodze wątki i akcje. Pomimo mojej niepochlebnej opinii o produkcji studia FIXER, uważam że Martial Law jest warte ogrania, głównie w celu doświadczenia jak gier robić nie należy, toteż jak i w przyszłych recenzjach tytułów, których przetestowanie chcę Wam polecić, tak i tu postaram się w miarę możliwości unikać spoilerów. Zamiast więc rozwodzić się nad fabułą, której przejście powinno zająć nie więcej niż pół godziny, przejdźmy do spostrzeżeń:

-negatywne

Pierwszym co odrzuca od Martial Law już na samym starcie, jest sposób konstrukcji i styl dialogów. Zarówno monologi, jak i konwersacje między postaciami, już w początkowych minutach rozgrywki przywodzą na myśl opowiadanie pisane przez gimnazjalistę w środku lekcji, na kratkowanych stronach zeszytu do matematyki. Starają się być autentyczne i naturalne i to starają się bardzo, jednak zamiast naturalności bije od nich ten specyficzny styl nieudolnego podjęcia próby podrobienia wyjętego z życia dialogu. Oczywiście należy tu oddać, że sztuka pisania konwersacji w poprawny i swobodny sposób, jest jedną z największych i najtrudniejszych bolączek początkujących twórców. Wystarczyłoby jednak zaangażować w projekt pojedynczą, dodatkową osobę, która posługiwałaby się odpowiednią wiedzą i językiem, a produkcja zyskałaby z nawiązką to co straciła. Styl wypowiedzi bohaterów, nie dość, że okazał się boleśnie amatorski, to jeszcze kompletnie niedopasowany do klimatu tytułu. Zorientowawszy się, że cała narracja i kontent fabularny gry ma mi zostać przekazany właśnie w formie dialogu, lub monologu, poczułam powiew zgrozy.

A okazało się, że będzie jeszcze gorzej.

Wyżej wspomniany "kontent fabularny" okazał się być kolejną strzałą w kolanie polskich twórców. Pomińmy już nawet fakt, iż w grze otagowanej frazą "znaczące wybory" nie było ani jednego znaczącego wyboru, a wszystkie decyzje sprowadziły się do w zasadzie identycznego scenariusza, tylko w nieco innej oprawie. Pomińmy to, że w tej produkcji nie było ani jednej dobrze napisanej postaci. Pomińmy nawet to, że tło historyczne, które przyciągnęło mnie do Martial Law zostało zarysowane w sposób, w jaki zrobiłby to gimnazjalista, wyszedłszy z 45 minutowej lekcji historii, w głowie mając tylko mglisty zarys tematu i kilka wyłapanych z wykładu ciekawostek. To wszystko blaknie w obliczu powalającej płytkości absolutnie każdego aspektu fabularnego, jaki został w tej pozycji poruszony. Koronnym tego przykładem, który powalił mnie na kolana jest ostatnia scena, finalny akt naszej historii. Akt, w którym konfrontujemy się w końcu z naszą żoną. Z kobietą, do której żywimy tak ogromny żal, że nasz Stanisław nie jest w stanie powstrzymać się, od zakorkowania kolejki w sklepie rybnym, byleby móc kompletnie niezainteresowanej jego wyznaniem sprzedawczyni, zupełnie bez kontekstu wyśpiewać tragiczną historię swojego małżeństwa. Ze względu na uczciwą cenę jak i dostatecznie krótki czas rozgrywki potrzebny do eksploracji tego wątku, nie przytoczę tu jego opisu, ponieważ uważam, że 20 minut wyjęte z życiorysu, to dobra zapłata za reakcję, jaką wywołuje abstrakcyjna płytkość i oszałamiający brak logiki finału tej historii. Co prawda tytuł przez większość rozgrywki powoli przygotowuje nas na ten pokaz absurdu i ignorancji dla głębi międzyludzkich relacji, chociażby stawiając na naszej drodze dwuepizodowy wątek romantyczny, którego rozwiązanie ciężko zdecydować czy określić mianem "enigmatycznego", czy kompletnie pozbawionego sensu.

Ale czemu się dziwić, skoro Martial Law generalnie pojęciem "sensu" nie obraca zbyt korzystnie. Jak inaczej opisać tytuł, który będąc osadzonym w PRLu, zderza nas ze sceną, w której odchodzimy od lady z zakupami otrzymanymi za kompletnie darmo od poruszonej naszym dobrym uczynkiem sprzedawczyni? Jak inaczej opisać tytuł, który będąc osadzonym w PRLu wypuszcza nas z zakupów z nienaruszonym portfelem, bo w sklepie była nadwyżka towaru? Prawdę mówiąc, nie wiem i nawet nie będę próbować.


-pozytywne

Kilka aspektów ratuje jednak polską produkcję przed kompletnym wyzerowaniem punktów. Jest to chociażby grafika, która jako jedyna oddaje faktyczny klimat, który gra próbowała budować opisem i trailerem. Szczególnie ujęło mnie przedstawienie samochodów i nocnej, ulicznej scenerii. Oprawa muzyczna również nie należała do złych, chociaż wygórowanych ambicji nie mogę jej twórcom zarzucić. Dodatkowo sam koncept można określić jako jeden z tych, które miały potencjał. Sama rozgrywka w swojej płyciźnie i bezsensie dawała całkiem sporo frajdy. Co prawda nie pod kątem jakości, a raczej czerpania rozbawienia z jej braku, ale nie zmienia to faktu, że rozczarowanie tytułem było tak bolesne, że aż masochistycznie przyjemne.


OGÓLNA OCENA:


Martial Law podołało wyzwaniu wywołania w graczu emocji. Nie do końca tych pożądanych przez twórców, ale zawsze lepsza będzie gra, z której możemy poczerpać trochę masochistycznej frajdy, niż taka, która wynudzi nas na śmierć. Dodając do tego fakt, że jedyne czego potrzebujemy, żeby odhaczyć ten tytuł na naszej liście, to pół godziny rozgrywki i budżet polskiego studenta po żabkowej promocji na piwo, wychodzi nam całkiem akceptowalna alternatywa, dla nudnego wieczoru.


W SKALI OD 1-10:


GRAFIKA: klimatyczna, schludna, estetyczna, 7/10

OPRAWA DŹWIĘKOWA: 5,5/10

MECHANIKA: ta prostota nie byłaby zła, gdyby nie "system walki" napisany na kolanie stricte pod jedną scenę, chociaż sformułowanie "system walki" jest sporym nadużyciem: 4/10

FABUŁA: 2/10

KONCEPT: zmarnowany pomysł i potencjał 6/10

DIALOGI: 3/10

CENA: 10/10

GAMEPLAY: podratowany przez niezamierzony absurd 4/10


W ogólnym rozrachunku jestem skłonna przekazać Martial Law zaszczytną notę 3,5/10





Komentarze

Popularne posty